piątek, 22 czerwca 2018

Romantyczny, festiwalowy look


Hej!

Co u was słychać?

Czy wybieracie się w tym roku na jakiś festiwal muzyczny, lub inny, tego lata?
Ja w tym roku chyba nigdzie nie jadę, niemniej jednak uważam, że lato, a szczególnie wakacje to pora, żeby zaszaleć z odważnym, barwnymi i błyszczącymi makijażami.

 
Dziś zdecydowałam się na makijaż, prosty i niewymagający, ani dużo pracy ani też zbyt wielu produktów.
Być może was zaskoczę, że do tego looku użyłam przede wszystkim produktów pudrowych do twarzy. Zrobiłam to z myślą o tych z waz, które nie chcą, lub nie lubią zabierać ze sobą pełnej kosmetyczki kolorówki.


Do zbudowania kolorów użyłam korespondujących kremowych cieni od Bell (klik) w sztyfcie z zeszłorocznej letniej kolekcji. Kolory nie mają nazw tylko numery. Fiolet to 2, róż ze złotymi drobinkami to 1, natomiast złoto to 4.


Lekko przyprószyłam je pudrem z Rimmela z Match Perfection.
Tego samego pudru użyłam do zmatowienia buzi jak również do roztarcia górnej granicy 'cieni' pod brwią.



Jako koloru złota użyłam najjaśniejszego rozświetlacza z palety Wibo, a za różowy cień posłużył mi róż do policzków również od Wibo Ecstasy (klik). 
Chcę was również przez to zachęcić do używania produktów do twarzy, jako cieni a jednocześnie pokazać, jak bardzo można zminimalizować ilość wziętych produktów nie zmniejszając przy tym swoich makijażowych możliwości.


Traf chciał, że użyłam tu właściwie samych kosmetyków od Wibo/Lovely. Dla podbicia fioletu użyłam ponownie rozświetlacza od Wibo. Tym razem z palety 6 bardziej odważnych, kolorowych produktów również z zeszłego roku.

Jako linera użyłam zestawu od Lovely z żelowym linerem (klik) i z przyjemnością stwierdzam, że i pędzelek i produkt w słoiczku spisują się rewelacyjnie. Brwi pociągnęłam kredką, która przywiozłam z chin.



Tusz to ponownie Lovely, Lash Extension. Szczoteczka jest fenomenalna, formuła również. Całość wykończyłam heksagonalnym, dużym płatkiem opalizującego na różowo i zielonkawo brokatu. Widzicie go na zdjęciu powyżej.

Podoba się wam taka propozycja na letnie wyjście? Założyłybyście taki look?
A może coś byście dodały lub zmieniły?

Dajcie koniecznie znać w komentarzach poniżej i nie zapomnijcie dodać bloga do ulubionych!


Wpadajcie na moje social media, żeby być na bieżąco! Wystarczy kliknąć w obrazek!


Trzymajcie się i do następnego ;)

Pozdrawiam,
Kaś


                                                                    

piątek, 15 czerwca 2018

Projekt Denko #7A - Kolorówka


Hej!

Co u was słychać?

Ja przeprowadzam na sobie drobne eksperymenty, o których być możne popiszemy za kilka miesiące.
Nie mniej nie będę spoilerować, bo może zmienię zdanie.
Przejdźmy wiec do tego co zbierałam i to przez długi czas, żeby zrobić taki post. Z jakiegoś powodu, opakowania po zużytej kolorówce po prostu wywalam. Tym razem się przypilnowałam i pozbierałam. A poprzednie denko pielęgnacyjne TU.

+++++Krótka legenda+++++
-kolorem czerwonym mamy absolutne "nie,nie" dla mnie
-kolorem zielonym to co dla mnie jest "super"
-w fiolecie produkty, które z różnych powodów zasłużyły na wyróżnienie.





Essence, 2 in 1 dwukolorowy korektor w kremie – bardzo ciekawy produkt. To był mój pierwszy kremowy korekt i muszę przyznać, że był fajny. Przestałam go używać nie dla tego, że coś z nim było nie tak, a dlatego, że skończyła się data, przez co chce powiedzieć, że jest niesamowicie wydajny, a i ja wtedy nie do końca wiedziałam jak używać tego produktu. Kiedy teraz o nim myślę nadal uważam go za produkt o innowacyjnym koncepcie. Fakt, że składa się on z dwóch kolorów, daje nam niesamowitą wygodę w personalizowaniu koloru jak i sprawia że dla wielu z nas taki produkt jest uniwersalny dla każdej pory roku i nie potrzebujemy 3 kolorów i 3 produktów w ciągu roku.

Bell, puder utrwalający do twarzy – był fajny, bledziutki i podobał mi się aż do momentu kiedy nie zaczęłam próbować wykonać nim bakingu. Wtedy zauważyłam że bardzo podkreśla wszystkie załamania pod oczami. Do całej buzi produkt jest jak naj bardziej ok, pod oczy nie.

Constance Carroll, puder do twarzy - to marka, której używała jeszcze moja kochana Babunia, i od kiedy pamiętam, miała swoją małą kosmetyczkę na specjalne okazie, w której był puder, najczęściej fuksjowa szminka i malutki ogryzek kredki do oczu. Moj kompakt ma ... nikt nie wie ile lat i kiedy ostatnio był używany, ale gdzieś się zagubił w moich szafach i z nostalgii nie mogłam się go pozbyć. Podejrzewam, że u wielu z was jest to marka sentymentalnie związana z wczesnym dzieciństwem lub początkami przygody makijażowej. Tyle.

Bielenda, CC odżywka do paznokci - delikatnie mleczny produkt, szybkoschnący. Kiedy go używałam paznokcie były mocne i długie. klasyczne lakiery utrzymują się na niej długo. Na szczęście kiedy się skończył paznokcie nie zaczęły się kruszyć ani łamać.





Maybelline the falsie push up drama maskara - chyba nie mam o niej żadnego mocnego zdania.   Jak zawsze ciekawa szczoteczka. Bardzo przyzwoity produkt, ładnie się trzymał na oczach. Szkoda, że tak szybko mi wysechł. Chociaż może to być wina mojego zwlekania z jego użyciem.

L'oreal Volume million lashes extra black - kolejny super tusz od L'oreala. Tu mamy prostszą, sylikonowy  szczoteczkę odpowiednik klasycznej dużej szczoty, która ładnie rozprowadza produkt równomiernie. Ponownie przy tuszach od L'oreal formuła jest mega wydajna, długotrwała, no bajer.

Vipera, błyszczyk do ust- To niesamowity staroć, zostawiałam go po to. żeby patrzeć na niego. Piękny multi drobinkowy produkt zawieszony w przezroczystej bazie. Muszę przyznać że był nieco lepki, nawet za bardzo jak na moje upodobania, ale wyglądał ładnie. Szkoda mi tylko, że nie mam nigdzie standu firmy, bo produkty mi się podobają.

Avon, błyszczyk do ust - również mega staroć, którego nie miałam serca wyrzucić. Miał ciekawy kolor, a oprócz tego srebrne drobinki. Kolejny przyzwoity produkt. Natomiast utwierdził mnie w przekonaniu, że nie przepadam za błyszczykami. Nadal jednak to dobry produkt.

Lipsmacker, waniliowe ciasteczko - ależ super pachniała ta pomadka. Produkt zawiera mikrodrobinki jak miałki brokat tu i ówdzie. Właściwie go nie widać, ale niestety czasem czuć. Dobrze nawilżał i nie zostawiał żadnego posmaku.

Lipsmacker, winogronowa fanta -  ta oprócz zapachu ma smak. Słodki i dość specyficzny. Ja oblizywałam  usta ciągle, natomiast mój Paweł nie znosił jej smaku i zmuszona byłam się z nią rozstać. 

Miss Sporty, eyeliner studio lash the meoww - tu niestety porażka. Produkt ma super cieniutki gąbkowy aplikator. formuła natomiast mi nie przypasowała. nie wie co się stało, ale wystarczyło że dotknęłam do skór a produkt zaczynał się lać dosłownie wszędzie, a to co się wydało i tak miało bardzo słabą pigmentacje.

Rimmel, Scandaleyes, eyeliner Micro Precision - psioczę na niego w domu, ale suma sumarum to bardzo dobry produkt. Dla mnie to był pierwszy raz z linkerem w pisaku, dlatego na niego psioczyłam. Natomiast ma super pigmentacje. Smukły czubeczek gąbkowego aplikatora, który niestety się przytykał.  Za to kreski robi ładne, niekruszące się, niesmużące.
 
Lovely, brow gel sculpter - nie powiem, podobał mi się i to na tyle, że kupiłam drugi. Super jest w nim mała szczoteczka. Kolor też ma dość dobry jak dla blondynki. Natomiast w zauważyłam w nim reflektywne drobinki któregoś razu i potem mi już zawsze przeszkadzały.

Miss Sport, liner fioletowy i mocca - och ach och. Kolory mnie absolutnie zachwyciły. Z pigmentacją było już nieco gorzej. Formuła daje trochę prześwitów, za to pędzeleczek jest tak niesamowicie cienki i można nim wykonać precyzyjną linię. Mam głęboką nadzieję, że firma spróbuje ponownie podejść do tych linerów. Te same kolory inna formuła.

Sephora, liner - dość gruby gąbkowy aplikator, co dla, niektórych jest dużym plusem, dla mnie nie robi dużej różnicy ponieważ czubek jest bardzo precyzyjnie ścięty i można nim malować również cieniutkie kreski. Produkt ma też bardzo ciekawy kolor. To bardzo ciemny granat z lekkim połyskiem. Niestety dla mnie formuła była nazbyt wodnista i nie pokrywała skory przy jednym pociągnięciu, a dokładanie kończy się zdejmowaniem produktu z innych partii skory.

Essence, czarny liner w kałamarzu - to mój absolutny faworyt w tej materii. Ma piękny, intensywnie czarny kolor. Schnie szybko, ale nie na tyle by nie dało się czegoś domalować. Wysycha na półmat i się nie rozlewa. Ja przerobiłam chyba 5 opakowań i to prawda, ze daję szansę innym produktom, natomiast na ważne wyjścia dla mnie tylko on. Ten konkretny, ze srebrną skuwką, nie jest wodoodporny ale i tak w porównaniu z wieloma innymi produktami jest na nią znacznie mnie podatny.



Jak wam się podoba legenda kolorystyczna?
Znacie, któryś z tych produktów, macie o nich swoje zdanie?

Dajcie koniecznie znać w komentarzach poniżej i nie zapomnijcie dodać bloga do ulubionych!


Wpadajcie na moje social media, żeby być na bieżąco! Wystarczy kliknąć w obrazek!


Trzymajcie się i do następnego ;)

Pozdrawiam,
Kaś


                                                                    

sobota, 2 czerwca 2018

Projekt denko #7

Hej!



Co u was słychać?
Mam nadzieję, że wszystko dobrze.

Ja znowu zaniedbałam kupkę pustych opakowań, że aż mnie chcą podgrzać. Dlatego oto przychodzi kolejny projekt denko, który pozwoli mi zapanować nad kawałkiem podłogi.
Po zrobieniu zdjęć okazało się, że znowu zachomikowałam mnóstwo także nie przeciągam i zabierzmy się za to.


Sensodyne pro szkliwo - kupiłam ją przede wszystkim ze względu na rozmiar. W kosmetyczce noszę zestaw do mycia zębów, tak, taka jestem. Bardzo fajna pasta o mocnym, jak dla mnie, miętowym smaku, pozostawia uczucie świeżości w paszczy na dość długo.

Kolejnych dwóch produktów nie będę wymienia z nazwy. Pasty przywiozłam z Chin. natomiast piszę o nich dlatego, że są czymś nowym i unikalnym dla mnie. Pierwsza to Lantial i smakuje zieloną herbatą i jest absolutnie najcudowniejszą pastą do zębów jakiej do tej pory używałam i gdyby się wam kiedyś na ali przewinęła to dajcie jej szansę. Druga to pasta od - tak dobrze widzicie - LG o smaku solonego bambusa. Wiem, że ta konkretna pasta była hitem w Korei. prawie nie ma smaku w porównaniu z tym do czego się przyzwyczailiśmy w Europie. Ta zostawia tylko delikatny posmak czegoś na kształt mięty- ale nie będę się upierać. I taką pastę przywiozłam i dla was więc śledźcie uważnie moje social media by wziąć udział w rozdaniu gdzie między innymi ona.



Avon, odświeżający spray do twarzy, mango i marakuja - jak widzicie to mega staroć i zagubił się gdzieś w pokoju. Natomiast, Avon wypuścił takie mgiełki kiedyś, zanim to było modne i było to fajne. Poważnie, przede wszystkim pięknie pachniał, delikatnie, nie dawał odczynu. Dużo przyjemności sprawiało mi jego używanie - tam kiedyś jak umowy o pracę wykuwali w kamieniu.

Isana, dezodorant grapefruitowy - Wszyscy którzy zaglądają na moje denka wiedzą, że go uwielbiam. Czytaliście o nim wielokrotnie i pewnie jeszcze przeczytacie - Tu znajdziecie wcześniejsze ochy.

Colab, suchy szampon - to jeden z produktów, które kupiłam pod wpływem. Brytyjskiego YouTube. Produkt pachnie bardzo ładnie i przyjemnie i długo się trzymał. Natomiast za grosz nie odwiedzał włosów. Mogłam go wstrząsnąć, aż mi ręka odpadała i nic. Żadnego białawego nalotu, no fajnie, ale też ani krzty mniej brudnych włosów. Próbowałam, ale nie wyszło - więc więcej się nie spotkamy.



Isana, Szampon intensywnie pielęgnujący, wanilia z miodem - Pięknie pachnie, to trzeba mu przyznać, że zapach jest zniewalający. Natomiast mi się niestety nie sprawdził, a szkoda bo żele i dezodoranty uwielbiam. 

H&M, żel pod prysznic, różowy makaronik - Żel z błyszczącymi drobinkami, które podczas mydlenia się wyglądają po prostu bajerancko, natomiast ładnie się zmywają ze skóry. Produkt jest niesamowicie wydajny i gęsty. Co pod koniec opakowania wymaga dodania odrobinki wody, ale nadal jest super. Gdybyście szukali jakiegoś produktu tego typu dla Swojej małej lub większej księżniczki czy samej siebie to polecam serdecznie jeśli go znajdziecie.

Fa, żel pod prysznic, magic oil, pink jasmine - Żel z malutkimi kapsułkami olejku. Generalnie miły ale bez szaleństw. Żel jak żel.

Eveline, krem do depilacji rąk, pach i okolic bikini - Serdecznie polecam, od tego zacznę. Nigdy nie miałam żadnej reakcji alergicznej na żadnym kawałku siebie. Szybko działa, tak no troszkę śmierdusia, ale nie wydaje mi się by inny produkt tego typu nie miał tego specyficznego zapachu. Dajcie mu szanse.



Laboratorium SVR,  Rubialine, krem do twarzy – Nie jestem w stanie zlokalizować, tego konkretnego produktu, natomiast testowałam różne ich produkty. Jedne w miniaturkach, inne w pełnym wymiarze, jeszcze inne jako próbeczki. Zawsze byłam z nich zadowolona. To dobre dermokosmetyki, celujące w jedną konkretną potrzebę, a jednak oprócz tego zapewniają wiele dodatkowych korzyści. Nawilżanie, lekką konsystencję, brak zapachu. Po prostu spróbujcie.

Neutrogena, Visibly clear, bezolejowy krem nawilżający, różowy grapefruit – Niesamowicie lekki krem, ale bądźcie poinformowani, pachnie mocno. Wchłania się dość ładnie. Nie podrażnia. Dla mnie ma on jednak jeden minus, od temperatury około 19C rano. Poczucie tego, że mam coś na buzi i takie specyficzne wypacanie produktu. Apotem, kiedy starło się wierzchnia warstwę, trochę kremu nadal zostawało na buzi i było miło cały dzień. (klik do wcześniejszego posta)

Pharmaceris NUTRI-CAPILARIL – Nie mam  pojęcia, które to już opakowanie, ale nadal działa super. Same ochy i achy i czytajcie TU o a TU to już pełen post.

Dove, Derma Spa, intensywnie pielęgnujący – No a miało być super. Tworzy na dłoniach delikatny film, który dla mnie jest czymś czego nie mogę znieść. Nie przepuszcza powierza i natychmiast się w nim pociłam i dostawałam potówek na dłoniach – nie polecam ich serdecznie. Istnieje jednak opcja, że wam się spodoba, bo formuła jest lekka i sam w sobie szybko się wchłania.

Oriflame, pralinowy krem do rąk – O jak on pachniał, miły czekoladowy zapach, który nie przechodził od razu w jakiś smrodek, tylko ładnie w delikatną nutkę orzechową. Lekki i nie wymagający, szybko się wchłaniał.

Garnier, Neo dezodorant, suchy krem – Przyznam, że sam koncept jest dla mnie intrygujący i nie wiedziałam jak się na to zapatrywać. Nie mam, żadnych mocnych opinii. Bardzo sympatyczny produkt. Niewymagający i naprawdę bezzapachowy. 



No troszkę tego wyszło, a jeszcze kolorówka.
Ciekawa jetem czy mieliście styczność, z którymś z produktów lub firm.
Będę również wdzięczna jeśli wyrazicie swoje preferencje odnośnie zdjęć.


Dajcie koniecznie znać w komentarzach poniżej i nie zapomnijcie dodać bloga do ulubionych!


Wpadajcie na moje social media, żeby być na bieżąco! Wystarczy kliknąć w obrazek!


Trzymajcie się i do następnego ;)

PS. lekuchno mnie rodo wstrzymało, ale chciałam zrobić wszystko "by the book" i wydaje mi się, że się udało i widzicie informację o cookie i przetwarzaniu danych.


Pozdrawiam,
Kaś

                                                                    



!-- Powiadomienie Cookies BloggerPolska. Tu znajdziesz wi\u0119cej informacji: http://www.blogger.com/go/cookiechoices.-->