Witajcie moi drodzy!
Ależ mamy upalne lato w tym roku. Podobno są miejsca gdzie pada, ba nawet
czasem i u mnie pada, a potem wszystko paruje. I daje wam gwarant, że w
listopadzie będziemy już tęsknie myśleć o tym ukropie, a w lutym, o!
Zarówno latem jak i zimą uwielbiam korzystać z rozświetlaczy
i robię to bardzo szczodrze, a co więcej używam ich również do oczu, a jak się niebawem
okaże, czasem jako róży. Natomiast powtórzę jak mantrę, za Tati z Glam Life
Guru, że to tylko kosmetyki i możemy ich używać jak chcemy, a nie jak nam się sugeruje
– amen.
Jak już być może zauważyliście z wcześniejszych postów (
vol1 klik, vol2 klik) mam bzika na punkcie
rozświetlaczy. Tym razem przybywam z nieco kontrowersyjną grupą. Produkty
mokre. Ja w tej kategorii posiadam w sumie 7 takich produktów. Dziś napiszę o
6, ostatni wiem, że jest… gdzieś w pokoju i nigdy go nie użyłam. Mamy 2 sztyfty,
2 żele i 2 płyny. Do dzieła!
Cały ambaras wokół mokrych produktów zaczyna się od samej
konsystencji. O ile z pudrami jest prosta sprawa, po przypudrowaniu buzi, bah
bah i już – produkty o tej samej strukturze nakłada się na siebie nawzajem bez większych
problemów, o tyle tu mamy niepewność, co na co i jak. Niektóre z tych produktów
nadają się na podkład, inne raczej pod. Wszystko zależy od upodobań, i w tym
wypadku, co do wykończenia i krycia podkładu. Z produktami o lekkim i wilgotnym
wykończeniu mieszają się łatwiej z pełnokryjącymi matami, już nie za bardzo.
Maybelline Master Strobing Liquid w odcieniu light, Bladziutki, lekko różowy, naturalnie wyglądający na buzi. Gładko rozprowadza się po podkładzie, właściwie to lekko się
go wklepuje w podkład. Można go budować, chociaż to nie jest jego najlepsze
wcielenie. Najładniejszy jest naniesiony mała ilością dla efektu no makeup i lekkich, dziewczęcych i naturalnych makijaży.
Maybelline
Master Strobing Stick 100 light iridesccent. Ten jest nieco, ale tylko odrobinę
bardziej, brzoskwiniowaty? Natomiast w ogólnym rozrachunku daje mocniejszy
efekt blasku. Absolutnie nie należy go nanosić bezpośrednio ze sztyftu na podkład,
bo go ściągnie. Łączy się najładniej z lekkimi podkładami i o średnim kryciu
puki są wilgotne. Należy najpierw paluchem pomiziać powierzchnię, a potem tym
co już się na nas rozgrzało rozklepać blask na policzku.
Natomiast oba są fajne, kiedy już odkryjesz jak się z nich korzysta. Kiedy zaschną są nie do ruszenia, co zajmuje im koło 7/10 minut. Spokojnie można je pudrować i nie można ich kłaść na puder.
Kolejny duet to produkty Essence Cosmetics z zeszłorocznej limitki Hip Girls wear Blue Jeans.
Zacznę od tego, że o kurczę blaszka nie spodziewałam się
tego po nich, mimo tego, że lubię ich kosmetyki. Ten zestaw to również jaśniutkie
produkty, te nawet nie mają numerów. Mamy tu kremowy żel do twarzy, który nie
jest jasno określony jako rozświetlacz czy też baza i w obu rolach spisuje się
świetnie. Jest lekki, i nawilżający i z tego co rozumiem jego przeznaczeniem
było wyglądać naturalnie i świeżo, jednocześnie nawilżać na plaży raczej bez
podkładu – czyli produkt solo.
Stick jest ponownie delikatny, naturalny i dziewczęcy.
Natomiast ten spisuje się dobrze na podkładzie i można go bezpośrednio aplikować
ze sztyftu. Jest tak uroczy, no ochy i achy. Co istotne ten produkt jest tłustszy
od sticka z Maybelline i być może dlatego lepiej się rozprowadza. Taka
myśl tylko, ale czy wam też się wydaje, ze to może być
klucz tej tajemnicy?
Na koniec dwa produkty płynne. Liquid glow, to produkt z ali
expres, kupiony z czystej ciekawości jak właśnie taka formuła się
sprawdza. Jest ciekawa to na bank. Produkt
był znacznie gęstszy niż się tego spodziewałam. Dzięki temu ma niesamowicie
skoncentrowany blask i jest wydajny, że o lala. Przyjmuje się na podkład,
chociaż lepiej wygląda pod podkładem, tak jak to robią na insta;). Kolor ma ciekawy, taki złotawo cielisty. Natomiast
czuję, że jego żywot się kończy i wydaje mi się, że nie powtórzę przez jakiś
czas zakupu produktu tego typu.
Drugi płynny produkt to P2 z limitki z zeszłych wakacji
Bohemian Tropics. Złoty, płynny produkt z dużą zawartością olejków. To prawda,
że łatwo się rozwarstwia, kiedy stoi na półce, natomiast dlatego właśnie
produkty płynne należy wstrząsać dokładnie przed użyciem, żeby połączyć
wszystko z powrotem w jednorodną mieszaninę. Efekt daje, jak … no dla mnie
bajka. A porównać mogę go do produktu z Too Faced Royal Oil, przynajmniej jak
się online prezentuje, chociaż jest słabszy/delikatniejszy. Co do samego
produktu, świetnie spisuje się na buzi solo jako podkreślenie opalenizny w
miejscach rozświetlacza, ale na ciele wygląda…. Wygląda się jak miliony monet.
Wiem, doskonale wiem co sobie myślicie "koleżanko, nie za dużo?". No jeszcze nie, bo i nie koniec kolekcji. Poza tym czuje się nieco rozgrzeszona filmikiem Zmalowanej i jej wielkim pudłem rozświetlaczy☺
Ciekawa jestem jakie jest wasze zdanie na temat rozświetlania, ale i konturowania na mokro. Lubicie, nie lubicie czy nigdy nie próbowaliście?
Dajcie koniecznie znać w komentarzach!
Wpadajcie na moje
social media! Wystarczy kliknąć w obrazek! I pamiętajcie dodać bloga do obserwowanych, będzie wam łatwiej tu wrócić.
Z kolekcji:
Vol 1
Vol 2
Vol 4
Vol 5
Z kolekcji:
Vol 1
Vol 2
Vol 4
Vol 5
Pozdrawiam,
Kaś
Bardzo lubię ten stick z Maybelline, mam go już ponad rok i ciężko wykorzystać ❤️
OdpowiedzUsuńTak bardzo podobają mi się rozświetlacze... I tak bardzo nie umiem używać ich tak, żeby wyglądały na mnie dobrze. I mówię tutaj o tych zwykłych, płyn to jeszcze wyższa szkoła jazdy.
OdpowiedzUsuńŁadnie wyglądają te sticki, ja jednak wolę prasowane :)
OdpowiedzUsuńPs. dziękuje za obfite odwiedziny, zostawiam obserwację :)
OdpowiedzUsuńhttps://ksanarunails.blogspot.com